Pomimo nawału obowiązków udało nam się zorganizować i zrealizować wymarzoną wiosenną wyprawę rowerową do Styrii w Austrii.

Ekipa z Ustronia

Od środy 3 czerwca do niedzieli 7 czerwca czekało na naszą grupę mnóstwo atrakcji, pięknych  widoków i oczywiście litry wylanego potu.

Mieszkaliśmy w znanej nam od lat urokliwej miejscowości Donnersbachwald leżącej na samym końcu  doliny na wysokości 1000 m n.p.m.

Czwartek 4 czerwca

Wczesnym rankiem ruszamy samochodami do miasteczka Hallstatt. Miasteczko jest najważniejszym  ośrodkiem regionu Salzkammergut, wpisanego na listę światowego dziedzictwa UNESCO. Hallstatt  leżące na brzegu górskiego jeziora z dominującymi średniowiecznymi zabytkami, przepięknie  wkomponowane w masyw Dachsteina znane jest przede wszystkim z archeologicznych zabytków  Kultury Halsztadzkiej 800-600 p.n.e. , z kopalń soli powstałych w epoce późnego brązu oraz  kultywowanych tradycji, które ściągają turystów z całego świata. Urok Hallstatt tak zadziałał na  Chińczyków, że w 2012 r. w miejscowości Huizhou w prowincji Guangdong uroczyście otwarli  jego  kopię. Budowa, która trwała rok i kosztowała 940 mln. dolarów, wywołała skandal wśród Austriaków,  których nikt nie pytał o zdanie i zgodę. My przyjechaliśmy do Hallstatt obejrzeć znaną w całym  świecie procesję z okazji święta Bożego Ciała. Procesja zaczyna się przy kościele w centrum miasta, a  później wszyscy uczestnicy przebrani w stroje z epoki przepływają imponująco przystrojonymi  stateczkami, łodziami, łódkami, kajakami, pontonami do przystani na rogatkach, po czym już pieszo  cały orszak wraca do kościoła. Polecamy wszystkim – trzeba to zobaczyć, a póki co w naszej galerii  można zobaczyć, jak widział to obiektyw Sylwka Mirowskiego. Po południu wracamy do  Donnersbachwald, przebieramy się w stroje rowerowe i ruszamy w góry. Na ten dzień  zaplanowaliśmy krótszą wycieczkę, mając na uwadze już dość późną porę startu. Na końcu doliny  zaczynamy wspinaczkę doliną potoku Laechkarbach do schroniska Staallaalm Huette położonego na  wysokości 1503 m n.p.m. Ciekawostką zamkniętego o tej porze roku schroniska  jest koryto z wodą, w  którym chłodzą się różne napoje. Każdy może się schłodzić po męczącej wspinaczce, a za napoje  płacimy wrzucając pieniądze do wiszącej na ścianie schroniska drewnianej skrzynki.

Płatności w Austrii

Pokonujemy 23 km i 602 m przewyższenia

Piątek 5 czerwca

Trasa grupy

Rano ruszamy do osady Klachau leżącej u stóp imponującej swoją potęgą góry Grimming. Samochody  zostawiamy na parkingu przy gasthofie naszego przyjaciela Romana /byłego Wicemistrza Świata MTB  w jeździe dwudziestoczterogodzinnej/ i ruszamy w trasę. Przez „wiszące” nad przepaścią  średniowieczne miasteczko Puerg zjeżdżamy do Steinach i Woerschach. Tu zaczyna się trudna  wspinaczka w upale do przepięknie położonego na wysokości 1110 m n.p.m. torfowego jeziora  Spechtensee. Obserwujemy obrzucającą się torfem młodzież i rozpoczynamy zjazd do Tauplitz,  napawając się po drodze majestatem Grimming i pięknem alpejskich wiosennych łąk. Na koniec  wycieczki postanawiamy zobaczyć z bliska mamucią skocznię Kulm. Skocznia robi niesamowite wrażenie. Od wiosny do jesieni na zeskoku pasą się krowy. W zimie skocznia jest otwarta dla trenujących zawodników i tylko na okres rozgrywania zawodów buduje się tymczasową rozbieralną infrastrukturę. Tylko możemy Austriakom pozazdrościć. My za to mamy betonowego chochoła w Wiśle Malince. W zawodach, kto podjedzie wyżej zeskokiem wygrywa Klaudia !!

Klaudia wygrywa na mamucie w Kulm

Pokonujemy 34 km i 760 m przewyższenia

Trasa Radka, Janka i Mieszka

…tymczasem trzyosobowa podgrupa w składzie: Janek i Mieszko, którzy mieli być jej strażą przednią oraz piszący te słowa, który wziął na siebie zaszczytną rolę ariergardy, postanowili wcielić w życie najdłuższą wycieczkę jednodniową, jaką udało się znaleźć w naszym przewodniku. Nazywa się „Funf Berge Runde”.

Trasa o długości niecałych siedemdziesięciu kilometrów i przewyższeniu nieco ponad 2100 metrów,  opatrzona była ostrzeżeniem, że jest pomyślana dla kolarzy „mit guter kondition”, ale  ponieważ nikt  z nas w zasadzie nie posługuje się językiem niemieckim, udawaliśmy, że nie rozumiemy, w czym  rzecz. Może niesłusznie, bo pomimo ogromnej uprzejmości i życzliwości spotykanych na trasie  Grissgotów (autochtonów), od których wydębiliśmy hektolitry wody, kilkakrotnie udało nam się  odkryć, że istnieje coś takiego, jak ślina liofilizowana.  Pięć niekończących się podjazdów na góry, których nazw nawet, gdybym pamiętał, nie potrafię  wypowiedzieć, mocno dało nam się we znaki, ponieważ powietrze miało tylko około 30 stopni  Celsjusza, ale podłoże znacznie więcej. Rekompensatą za nasze dokonania było pięć znacznie krócej  trwających zjazdów, na których znakomicie działała klimatyzacja i które, nie licząc jednej mocno  obdartej nogi, zniszczonych spodenek (po tej samej stronie, co noga) i dziurawej rękawiczki (też  lewej), dostarczyły nam wiele radości. Przy tej okazji serdeczne podziękowania dla naszych Przyjaciół,  którzy oprócz dobrych humorów i łatek do opon wzięli też z domów środki opatrunkowe i dezynfekcyjne.

Pokonujemy 66 km i 2100 m przewyższenia [Radek Pawłowski]

Sobota 6 czerwca

Raniutko jedziemy wszyscy razem samochodami do Tipschern do zapory Salzatalsperre. Sztuczne  jezioro Salzastausee ciągnące się przez 5 kolejnych kilometrów w głębokim skalnym wąwozie to  chyba najbardziej spektakularne miejsce, które podczas tej wyprawy odwiedziliśmy. Widoki zapierały  dech w piersi, Sylwek zrobił mnóstwo zdjęć, a GPS-y zgłupiały /tak głęboki był wąwóz/. Kolejny etap  trasy wiódł dość trudną trasą przez Almgraben, Wandkogel i Wieser do jeziora Oedensee. Trudności  trasy wynagradzały nam przepiękne widoki ukwieconych alpejskich łąk i szybki szutrowy zjazd do  jeziora, gdzie Janek popisywał się „żużlowymi” umiejętnościami szybkiej jazdy poślizgami w  zakrętach. Urokliwe jezioro Oedensee znamy doskonale z poprzednich lat, ponieważ często biegamy w jego  okolicy na nartach. Łąkami, które jakże inaczej wyglądają wiosną, niż zimą wracamy przez Obersdorf,   Bad Mitterndorf i Neuhofen do jeziora Salza. W popołudniowym świetle robimy kolejne serie zdjęć w  tym cudownym miejscu, a na parkingu przy zaporze kończymy trasę.

Pokonujemy 47 km i 750 m przewyższenia

Niedziela 7 czerwca

Ekipa, w podobnym układzie taktycznym jak w piątek, zatem Janek i Mieszko w ataku oraz Radek jako  cofnięty obrońca, pożegnała Alpy wspinaczką na górujący nad Donnersbachwaldem szczyt Hochsitz.  Półtoragodzinna wspinaczka przy przewyższeniu prawie dziewięciuset metrów kazała nam zadumać  się nad geniuszem gatunku ludzkiego, który w toku rozwoju cywilizacyjnego wymyślił wyciągi  krzesełkowe, które na tę samą górę wywożą człowieka bez zużywania jego zasobów energetycznych.  Nagrodą za pokonanie góry były dech w piersiach zapierające widoki otaczających dolin oraz szalony  zjazd trasą narciarską. Co ciekawe, na dole znaleźliśmy się znacznie szybciej, niż trwała wspinaczka –  w niecały kwadrans. Może byłoby jeszcze szybciej, gdyby nie to ostatnie ogrodzenie pod prądem.

Pokonujemy  12 km i  860 m przewyższenia [Radek Pawłowski]

W wyprawie uczestniczyli: Marysia Pawłowska, Magda Pawłowska, Klaudia Mirowska, Ela Noga, Ewa  Nowińska, Janek Pawłowski,  Mieszko Kuczański, Kacper Chojnacki, Piotrek Chojnacki, Mariusz  Chojnacki, Henio Noga, Romek Gaszczyk, Sylwek Mirowski, Radek Pawłowski i Andrzej Nowiński

Andrzej Nowiński

Like this post0

1 comment

  1. Radek 11 czerwca 2015 at 17:54

    A te krowy (jaskiniowe) na tym zeskoku jedzą.. kamienie?

Comments are closed.

Go top