Na przestrzeni wieków nasz naród doszedł do osiągnięć, o których bez wątpienia można powiedzieć, że są owocem wyłącznie polskiej myśli i to niezależnie od tego, czy noszą swojsko, czy też obco brzmiącą nazwę.  Wymieńmy choćby: kino moralnego niepokoju, paprykarz szczeciński, rybę po grecku, kawę po turecku, polską szkołę skoków narciarskich czy też polskie strefy w śródziemnomorskich kurortach.

Nic jednak nie może się równać z niezbyt starym, lecz chyba najbardziej polskim wynalazkiem, jakim jest długi łykend ze swoimi nienaruszalnymi rytuałami, takimi jak podróż samochodem do upatrzonego miejsca, gdzie przystępuje się niezwłocznie do naruszania światowych zasobów stopów aluminium (w postaci cylindrycznych pojemników z napisami w stylu „Harnaś” czy „Mocny Full”), puszczania z dymem stosów węgla drzewnego i zwęglania na tymże drzewnym węglu rozmaitych produktów pochodzenia zwierzęcego.

Dachsteinrunde 2017

źródło:Angora/Tomasz Wilczkiewicz

Postanowiliśmy zatem pielęgnować tę piękną narodową tradycję i zaopatrzywszy  się w odpowiednie zapasy surowców w postaci aluminium:

Dachsteinrunde 2017

…oraz węgla:

Dachsteinrunde 2017

…udaliśmy się w uprzednio wytypowane miejsce, gdzie przystąpiliśmy do przygotowania krwistych steków …

Dachsteinrunde 2017

…oraz grillowania na wolnym żarze.

Dachsteinrunde 2017

A porzucając już tę żartobliwą retorykę grillową,  postanowiliśmy kontynuować  realizację pomysłu, który narodził się rok temu i tej wiosny wyznaczyliśmy sobie kolejne kolarskie wyzwanie i to takie, które mogło przekroczyć nasze niewyczynowe przecież możliwości.

   Rozochoceni ubiegłorocznym pokonaniem ponad dwustukilometrowej rundy wokół Balatonu, postanowiliśmy wreszczie spełnić nasze jeszcze wcześniejsze marzenie i zmierzyć się w trasą wokół austriackiego masywu Dachstein, która również ma około dwustu kilometrów długości, za to jest jakieś pięć razy bardziej spadzista niż trasa wokół Balatonu. W pięćdziesięciu procentach co prawda w dół, ale w pozostałej połowie pod górę. Niestety.

   W świąteczny czwartek wcześnie rano połączona ekipa Hard Bike Tęcza i CST Riders w składzie: Radek, Mieszko, Janek i Michał (przez rodzonego ojca zwany Kudłatym) wyruszyła z Pruggern w kierunku zachodnim, obiecując wkrótce pojawić się na wschodnim horyzoncie. Okrążenie wokół Dachsteinu w kierunku zgodnym z ruchem wskazówek zegara, zwyczajowo zwane rundą niebieską, prowadzi przez góry, przełęcze i miejscowości, których nazwy potrafi wymienić i wymówić tylko nasz Przyjaciel Andrzej Nowiński, on bowiem był już wcześniej prawie wszędzie i o każdym niemal miejscu potrafi opowiedzieć coś ciekawego. Zapytajcie Go, a nie będziecie zawiedzeni.

    Teraz powinien nastąpić opis trasy z rozbudowanymi opisami przyrody niczym w najbardziej znienawidzonej lekturze szkolnej, ale nie lękajcie się. Ci z Was, którzy są wzrokowcami,  są zaproszeni do obejrzenia galerii zdjęć,  która daje  pewne pojęcie o tym, co dociera do kory mózgowej umęczonego kolarza podczas wyprawy. Mnie osobiście nawet ta galeria ucieszyła, bo dotąd byłem całkowicie pewien, że ten samochód w klatce to była fatamorgana spowodowana przedostawaniem się do mózgu fragmentów rozpadających się włókien mięśniowych.  Tym z Was, którym oglądanie fotografii nie wystarczy, służymy solidnym noł-hał  oraz śladem GPS w formacie jakimś tam.  Jedyne, co pozostanie w naszej pamięci na zawsze to, że każdy kolejny podjazd był bardziej stromy niż poprzedni.  Na rozum niemożliwe, ale inaczej być nie chciało. Mówię Wam to ja, który (prawie) całą trasę pokonałem osobiście na moim Mocnym Fullu (12 400g)

   Pętlę zamknęliśmy już jakoś tak po północy ze stratami w ilości: jedno kolano, jedno biodro i jeden łokieć, co stanowi zaledwie jedną ósmą stanu oddziału, z związku z tym uważamy, że odnieśliśmy druzgocące zwycięstwo nad austriackimi górami. Bohaterami tegorocznej Dachszajn Rundy są bezdyskusyjnie Janek Pawłowski i Misiek Kwiatek, którzy od wczesnego rana do późnej nocy pokonali  sto osiemdziesiąt sześć kilometrów w poziomie i – uwaga – cztery i pół kilometra przewyższeń.  Kto z Was przejechał naraz więcej, niech pierwszy rzuci bidonem. Jedyną łyżką dziegciu w całej tej wspaniałej przygodzie jest jedynie myśl, że na wiosnę 2018 roku musimy wymyślić nowe przedsięwzięcie, które nie przekroczy naszych fizycznych możliwości, ale nie będzie wyglądało blado przy dwóch poprzednich.

   Macie może jakieś pomysły?

ZOBACZ GALERIĘ ZDJĘĆ

Radek Pawłowski

Like this post1
Go top